Stary liczydło i Pan Józef – symbol minionych czasów
W mojej pamięci odżywa obraz starego pana Józefa, który siedział w swojej pracowni pełnej zakurzonych ksiąg i papierów. Zawsze z uporem trzymał się swojego liczydła, mimo że wokoło już od dawna królował komputer. Opowiadał mi, jak jeszcze w latach 80. przychodzili do niego lokalni rolnicy i przedsiębiorcy, aby z jego pomocą zamknąć rok i rozliczyć podatek. Nie było wtedy mowy o elektronicznych systemach, wszystko toczyło się na papierze, a on był strażnikiem lokalnej finansowej wiedzy. W takich chwilach czułem, jak historia zatacza koło, choć tak naprawdę wszystko się zmieniło – i to bardzo.
Józef, mimo upływu lat, był wierny swoim metodom, bo znał swoją robotę. Jednak wkrótce i on musiał stanąć wobec nowej rzeczywistości, którą wprowadził rozwój technologii. W tym momencie zaczyna się moja osobista opowieść o tym, jak branża księgowa przeszła od liczydła, przez komputery, aż po chmurę obliczeniową, i jak te zmiany wywróciły do góry nogami świat lokalnych rachmistrzów.
Technologia i outsourcing – tsunami, które zmiotło lokalne firmy
Gdy pierwszy raz zobaczyłem system ERP w latach 90., poczułem się jak w innym świecie. To był skomplikowany labirynt, pełen kodów i tabel, które wydawały się nie do ogarnięcia dla kogoś spoza branży. Na początku był to luksus dla dużych przedsiębiorstw, ale potem wszystko zaczęło się zmieniać. Programy księgowe ewoluowały, stawały się coraz bardziej dostępne, a ich podstawą była coraz większa automatyzacja. Z czasem pojawiły się rozwiązania oparte na chmurze, które pozwalały na dostęp do danych z każdego miejsca, bez konieczności posiadania własnej serwerowni.
Równocześnie rozwinął się trend outsourcingu – czyli zlecania usług księgowych firmom zewnętrznym, często z innych krajów. To było jak tsunami, które zmiotło lokalne biura i rachmistrzów, którzy jeszcze kilka lat wcześniej mieli swoje małe, rodzinne biznesy. W mojej okolicy, w małym miasteczku, niektórzy jeszcze próbują się trzymać, ale coraz częściej słyszy się o zamknięciach i upadkach tych tradycyjnych fachowców. Tyle że dla wielkich korporacji ten model był złotym środkiem – tani, szybki i zautomatyzowany. To właśnie te firmy zbudowały globalne imperia, które dziś dominują na rynku.
Warto zauważyć, że automatyzacja i chmura obliczeniowa pozwoliły na znaczne obniżenie cen usług księgowych. Zamiast kilkuletnich umów z lokalnym specjalistą, firmy zaczęły korzystać z platform internetowych, które oferowały wszystko na kliknięcie. Dla małych przedsiębiorców to była szansa na oszczędności, ale dla lokalnych rachmistrzów – koniec epoki. Wielu z nich nie potrafiło albo nie chciało dostosować się do nowych wymagań i technologii, co przyczyniło się do ich powolnego upadku.
Od tradycyjnego rachmistrza do analityka finansowego – jak zmieniła się rola księgowego?
Przez lata rola księgowego uległa ogromnej transformacji. Kiedyś był to głównie strażnik porządku w papierach, ktoś, kto pilnował, żeby wszystko się zgadzało na kartce i w arkuszach kalkulacyjnych. Dziś to raczej analityk, który interpretuje dane i doradza w strategicznych decyzjach. Nowoczesny księgowy korzysta z zaawansowanych programów, które nie tylko prowadzą księgi, ale też generują raporty, prognozy i analizy ryzyka.
Wspominam swoje pierwsze szkolenie z obsługi systemu DOS, kiedy to wszystko wydawało się skomplikowane i nieprzystępne. Teraz, korzystając z chmury, można opracować skomplikowane raporty w kilka minut. Ale czy to oznacza, że zawód został pozbawiony swojego człowieczego charakteru? Absolutnie nie. To raczej nowa rola – od rachmistrza do doradcy, od strażnika danych do partnera w rozwoju firmy. Jednak to, co najbardziej boli, to utrata lokalnej tożsamości, bo w tym wszystkim giną stare, dobre relacje z klientami i zaufanie, które budowało się przez pokolenia.
Emocje, refleksje i przyszłość – co dalej z branżą księgową?
Gdy patrzę na to wszystko, czuję mieszankę nostalgii i fascynacji. Z jednej strony żal mi o tych wszystkich lokalnych przedsiębiorcach i rachmistrzach, którzy nie potrafili lub nie chcieli się dostosować. Z drugiej – widzę potencjał w nowych technologiach, które mogą jeszcze bardziej usprawnić pracę i otworzyć nowe możliwości rozwoju. Wiem jednak, że nie każdy ma zdolność do konkurowania z globalnymi graczami. Dlatego coraz więcej z nich, zamiast walczyć z wiatrakami, decyduje się na specjalizację w niszowych obszarach, takich jak doradztwo podatkowe, audyt czy obsługa firm rodzinnych.
Warto też spojrzeć na to z perspektywy społecznej. Utrata lokalnych firm księgowych oznacza nie tylko zmiany na rynku pracy, ale także osłabienie lokalnej społeczności. Kto teraz będzie rozumiał specyfikę małego przedsiębiorstwa? Kto zna historie i tradycje tego miejsca? Może właśnie dlatego powinniśmy rozważyć, czy postęp musi oznaczać totalną eliminację starych, sprawdzonych metod i ludzi, którzy je reprezentowali.
Patrząc w przyszłość, myślę, że technologia nie zniknie, ale stanie się narzędziem wspierającym ludzi, a nie ich zastępującym. Kluczowe będzie wyważenie między automatyzacją a zachowaniem człowieczeństwa. Może to jest moment, by spojrzeć nie tylko na zysk, ale też na wartość lokalnych tradycji i relacji. Kto wie, może jeszcze kiedyś spotkamy się przy kawie, a ja opowiem dziecku o Panu Józefie, który wciąż trzymał się swojego liczydła, choć świat wokół niego już dawno poszedł naprzód.
Niech to będzie nauczka i wyzwanie na przyszłość
Jeśli coś można z tego wszystkiego wyciągnąć, to chyba to, że postęp nie musi oznaczać utraty tożsamości. Może warto zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście chcemy, aby nasze lokalne społeczności zniknęły pod naporem globalnych korporacji. Bo choć technologia daje niesamowite możliwości, to emocje, relacje i tradycje są tym, czego nikt nie zastąpi. Pamiętajmy o tym, kiedy za kolejny klik w ekranem nie będzie stał już człowiek, lecz tylko program. A wtedy, może, warto przypomnieć sobie Pana Józefa i jego liczydło, które choć stare, miało duszę i historię.